Family Power

Wywiad z Urszulą Dudziak

M.W.: Ulo, bardzo dziękuję za możliwość przeprowadzenia tego wywiadu, jesteś niezwykle olśniewającą i pełną wspaniałej energii Kobietą. Jestem pewna, że kobiety, ale również mężczyźni, z którymi pracuję na co dzień w ramach dwóch projektów, które prowadzę: Family Power oraz Sięgnij PoMoc zaczerpną wiele inspiracji oraz wartościowych informacji z tej rozmowy. Najczęstszym tematem jaki pojawia się podczas sesji, które prowadzę z klientami są relacje oraz kłopoty małżeńskie. Może więc zaczniemy od tego tematu?

U.D.: Podczas ostatniego pobytu w Nowym Jorku rozmawiałam z moją córką Kasią na ten temat. Najlepsze związki to takie, kiedy kobieta dominuje, a dlaczego? – w ogóle z historii i również ze współczesnej historii wiadomo, że za każdym mężczyzną, który naprawdę osiąga sukces stoi silna kobieta, która mu pomaga. Kobieta z natury jest wilczycą, opiekunką, itd. Przeszła bardzo dużo na przestrzeni wieków i jest wyspecjalizowana w odnalezieniu się w każdej sytuacji. Jak ma mężczyznę i w tej relacji dominuje, to ona robi wszystko zgodnie ze swoją naturą, żeby go unieść, żeby on jej dorównał.

M.W.: Absolutnie się z tym zgadzam.

U.D. Teraz wyobraźmy sobie, mężczyznę, który ma kobietę i to on dominuje. On się czuje jak samiec Alfa, jest mu tak wygodnie i on nie zrobi nic. Moja córka mówi, że to jest generalizowanie i że są wyjątki, ale ogólnie mężczyzna nie potrudzi się za bardzo o to, żeby kobieta mu dorównała.

Wtedy mężczyzna ma powód, żeby nawet jej dokuczyć, wbić szpilkę, przypomnieć jej kto tu rządzi. Dlatego uważam, że małżeństwa, w których kobiety dominują są najszczęśliwsze.

M.W.: Tak, z moich obserwacji podobnie wnioskuję. Sama mam takie małżeństwo, od ponad 10 lat jestem z moim mężem. Ja Go tak troszkę wyciągam, czasami mnie to denerwuje, ale on też bardzo mnie inspiruje. Dużo podróżujemy po świecie. On zajmuje się stroną organizacyjną, załatwia wiele spraw, dba o wszystkie potrzebne „technikalia”. Ja natomiast dbam o to, abyśmy medytowali, przechodzili nasze procesy świadomie. Tak, żeby on też dowiedział się więcej o sobie, patrzył z różnych perspektyw. Wiadomo, że żyjemy w tzw. puszcze życia i codziennie jesteśmy w podobnych cyklach. Ja zajmuję się tym, żeby te cykle rozłożyć na czynniki pierwsze i zobaczyć co tam jest. Dlaczego reagujemy w taki, a nie inny sposób.

U.D.: Tak, to bardzo ciekawe co mówisz. Mam znajomego, który jest filozofem. Mówi, że uczeń i nauczyciel to są najlepsze związki. Jeżeli chodzi o mój związek z Bogusiem, to prawdą jest, że ja dominuję. Aczkolwiek ja nigdy bym go nie poniżała, ani obcięła mu skrzydła, broń Boże! Tak się zastanawiałam na czym polega sukces naszego związku. Czasami jak tak spojrzę na Niego, to on mi się tak podoba. On jest Kapitanem, mówię: „jak byś jeszcze ubrał ten mundur”. Nie ubiera niestety i tak się patrzę na niego i myślę sobie – kurczę fajny facet, seksowny. Potem za chwilę lecimy gdzieś razem i czujemy się jak kumple. Naprawdę jak w szkole. Pomagamy sobie, na zasadzie serdeczności, a nie tylko, że on patrzy, że ja jestem seksowna. To jest takie przeplatanie. Taka jest dialektyka naszego związku, raz jesteśmy super kumplami, a za chwilę patrzę i myślę sobie kurczę, jaki on jest seksowny. Boguś również uważa, że wiele związków kończy się ponieważ nie ma tej różnorodności.

M.W.: O to, też chciałam Cię zapytać. Ja mam teraz dużo takich klientów w związkach, gdzie oboje wiedzą, że już coś się skończyło. Tak jak obserwuję, szczególnie u nas w Polsce. Ważna jest kwestia wychowania przez rodziców, którzy byli w związkach tylko ze względu na dzieci, a w ich relacji wszystko się dawno skończyło. Pokutuje myślenie: co ludzie powiedzą? Nie odejdę, bo się boję, co będzie dalej.  Nie mam wyjścia, to się przyzwyczajam, godzę się z tym, że widocznie tak ma być. W Stanach Zjednoczonych zauważam inne podejście, ludzie nie boją się zmian.

U.D.: Tak, masz rację, w Stanach często się przeprowadzają.

M.W.: Dokładnie, a w Polsce jesteśmy często w niskich wibracjach i nieustannie w lęku. Natomiast bycie samemu, o czym też pisałaś w swojej książce, może też być super. Byłaś panią swojego czasu i doskonale wszystko to sobie układałaś. Wcale nie czułaś się z tego powodu gorsza.

U.D.: Absolutnie nie. Z tym, że ja miałam kilka związków bardzo intensywnych i potem miałam przerwę 8 lat, i rzeczywiście musiałam odetchnąć. Właściwie nie byłam sama już od matury. Po maturze poznałam swojego pierwszego narzeczonego i o mały włos nie wyszłam za niego za mąż. Potem poznałam Urbaniaka. Właściwie nie wiedziałam, czym to tak naprawdę pachnie. Jak to jest samemu o wszystkim decydować, że mogę sama kupić mieszkanie. Myślałam, jak to tak? Ja taka fajtłapa, łamaga, nic nie potrafię, i nagle okazało się, że wszystkiego można się nauczyć. Tylko najważniejsza jest wiara w siebie, że człowiek wierzy, że da radę. Zabiera się za coś i jest szansa, żeby to ciągnąć i  to zakończyć. To był dla mnie cenny czas, bycie samej. Moja córka Kasia, w pewnym momencie mówiła mi, mamo już czas, znajdź kogoś. Prenumeruję New York Times, czytałam ostatnio, i nie wiem, czy wiesz, że wyszło badanie, że najszczęśliwsze kobiety są między 65-79 rokiem życia. A stereotyp mówi, że 65 to staruszka, 50-letnia jest stara.

M.W.: Ja od 30-latek słyszę, że jestem już stara i nic dobrego mnie już raczej nie spotka.

U.D.: Stereotyp to taka żelazna maska. To klatka, która nas tak ogranicza. Wczoraj byłam w Sanoku. Kocham jeździć po mniejszych miejscowościach. To dla mnie frajda, bo ludzie doceniają te koncerty. Przygotowują się do nich, naprawdę doceniają artystów. Wracając stamtąd, miałam taką refleksję: mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele lat szczęścia. Wszystko się zgadza, to jest najfajniejszy okres, a dopełnieniem tego jest jeszcze, fajny facet, którego mam. Myślę, sobie czasami, że jak bym była sama, to nie było by tak fajnie, lepiej jest z nim. Nie dość, że przez to życie jest bogatsze, to człowiek nie jest egoistą. Czytałam, że jeśli ktoś nie jest w związku przez 5 lat i chce wejść w relacje po tym czasie, powinien pójść na terapię, ponieważ nasiąka już takimi nawykami, robi się samolubny, że trzeba rzeczywiście przygotować się do następnego związku. Może i ja potrzebowałam tak zrobić, bo docieranie się z Bogusiem na początku związku to była orka. Ale byliśmy świadomi oboje, że musimy jakąś pracę wykonać, żeby się lepiej poznać i lepiej dopasować.

M.W.: Zauważasz w swoich związkach cykle, które się powtarzają w waszych relacjach? Takie przywary, coś co burzy relacje, przeszkadza. Osoby, które zgłaszają się do mnie, kompletnie nie potrafią odnaleźć uczuć w ciele, dają z siebie bardzo dużo, ale mają poczucie, że dostają w zamian niewiele. Niestety nie ma mowy o żadnej równowadze, nie potrafią brać, mówić o swoich potrzebach, bo ich w ogóle nie zauważają. Mają stłumioną w sobie męską części osobowości – wyznaczania granic. Mężczyźni w miarę naturalnie potrafią je wyznaczać.  

U.D.: Ja mam dużo cech, nad którymi pracuję, ostatnio za bardzo jestem rozkojarzona. Tu trzeba użyć inteligencji, przebiegłości. U nas z Bogusiem jest dużo zabawy w związku. Kiedy czuję, że się rozkojarzam, powtarzam sobie książkę „Cud uważności” i wtedy momentalnie się koncentruję na tym, co robię w chwili obecnej. Jeżeli nie akceptujesz swoich wad i spotkasz człowieka, który ma podobnie, to dopiero zaczyna się dramat. Nie ma co walczyć ze swoimi wadami. Trzeba je ogarnąć, zaakceptować, jak Ci z nimi wygodnie, to nic z nimi nie rób, a jeśli przeszkadzają – to coś zrób! To jest mądrość kobieca. My jesteśmy bardzo praktyczne i to trzeba wykorzystać. Czasami widzę, jak Boguś robi różne rzeczy, robi je genialnie, ale na niektóre patrzę i mówię: Boguś przecież to tak, a on mówi: jaka Ty jesteś genialna, jak to zauważyłaś? To jest kwestia zabawy, szacunku, ale to wszystko jest w granicach naszej relacji. On jest zadowolony, zaimponował mi jazdą na nartach. Cały czas mówił, że jeździ, ale nie widziałam tego. Moi rodzice szusowali na nartach.  Ja nie umiałam, dopiero teraz spróbowałam. Widziałam jak Boguś szusuje, urósł w moich oczach. Fascynacja sobą jest ważna w związku, ale to kobieta powinna dominować. Ja czasami proszę go, żeby coś zrobił, mimo, że mogę zrobić to sama. Obserwując mój związek mogę powiedzieć, że dotychczas nie dominowałam w związkach.  

Patrząc na związek z Michałem Urbaniakiem, mam punkt odniesienia. Kiedyś byłam skulona, bałam się wszystkiego, bałam się, że nie potrafię, źle coś zrobię, powiem. A on był szybki we wszystkim. Wiedział doskonale czego chce, był ukierunkowany na cel, imponował mi tym, że nie miał żadnych zahamowań. Myślał jak Amerykanin. Zaraz po tym, jak przyjechaliśmy do Stanów, myślał o sobie: „I’m the best.” A ja nie, ja nie wiem, ja dopiero zaczynam, chciałabym, ale się boję. Przez to, że zrobiłam kilka kroków, strasznie się bałam, ale wiedziałam, że muszę się zmierzyć ze swoimi strachami. Czułam, że będzie to mi pracowało przez lata, że jestem silna, odpowiedzialna za siebie, chcę się rozwijać. Wydobyłam sto procent z siebie. Chociaż po 20 latach spędzonych z Michałem, trudno było mi dowiedzieć się kim jestem. Zajęło mi to parę dobrych lat. On robił wszystko. Ja wskoczyłam w przepaść, ale wiedziałam, że jestem młoda, że sobie poradzę. Widzę, że takie kroki tworzą szacunek do siebie. Teraz na koncertach, dzielę się tym z publicznością. Po koncertach rozmawiam jeszcze z ludźmi, czuję, że daję, ale też biorę. Największym prezentem dla mnie jest, kiedy komuś bezinteresownie pomogę i widzę, że ktoś jest szczęśliwy. To frajda dla mnie. Kiedyś, nie wiedziałabym, jak pójść do burmistrza i coś dla kogoś załatwić, a teraz wchodzę i nie mam z tym problemu. To jest takie sprężenie zwrotne. Teraz potrafię dbać o siebie, ale też i o innych.

M.W.: A jak u Ciebie ze złością? Dużo pracuję z ludźmi, pomagam im zrozumieć emocje, aby emocje traktowali jako drogowskazy, a nie coś co wypieramy, wyrzucamy i nie spotykamy się z tym. Złość i każda inna emocja niesie ze sobą wiadomość, i ważne jest, żeby się z nią skontaktować, bo coś wzbudziło we mnie taką reakcję, nie bez przyczyny.

U.D.: Ja się nie złoszczę. Bardzo szanuję swój organizm, bo wiem, że mam dużo rzeczy do zrobienia i chcę, żeby mi organizm pomagał. Oczywiście jest to wielka sztuka. Jeśli sami nie potrafimy, to trzeba szukać porady u terapeuty, bo on, czy ona, może nam pomóc, gdzie szukać powodu tego, żeby zrozumieć co się dzieje. Ludzie na ogół, jeśli chodzi o emocje, nie rozumieją tego co się dzieje. Reagują, ale nie rozumieją swoich reakcji, a źródło ich tkwi gdzieś głębiej. Pewne rzeczy, to są dla mnie chwasty, np. krytyka innych. W takich przypadkach zawsze pytam Bogusia, po co Ci to? Potrzebujesz tego? Wypleniliśmy to. Teraz reaguje, ale bez złości.

W Stanach chodziłam na takie kursy, na których ludzie mówili o sobie bardzo otwarcie. Tam było kilkaset osób. Na początku myślałam, że to jakaś ustawka, że można tak otwarcie mówić o sobie. Ale na tych kursach wkuwali nam do głowy, żeby przywiązać się do dwóch słów: „Przyrzekam, tak zrobię”. Nie szastam tymi słowami. Mam tak do dzisiaj, jeśli sobie powiem „przyrzekam, tak zrobię”, to robię. Mam biuro, mam w nim bałagan i myślę, że zrobię porządek, ale wchodzę tam i myślę, nie, nie dzisiaj. Tak działa nasza przysadka, widzi zagrożenie i każe uciekać. Ale można ją oszukać, wchodząc do biura i robiąc coś stopniowo. Przy kalendarzu w kuchni powiesiłam hasło: „Odłóż tam skąd wzięłaś”.

M.W.: W 1,5 m-ca sprzedałam swój biznes i wyjechaliśmy z rodziną do Azji. Pojechałam z otwartym sercem, na ponad pół roku, razem z dziećmi. W moim otoczeniu nagle pojawiali się ludzie, którzy mówili mi o możliwych zagrożeniach, że białe, ładne, mogą zostać porwane. Spotkałam również ludzi, którzy podróżowali i mówili, że na początku jest takie wow, życie nam sprzyja. Nabieramy pewności siebie, podróż przebiega z przygodami, a później jak się osiedlają w jednym miejscu, to okazuje się, że przyciągają takie relacje i sytuacje, jakie mieli w domu. Okazuje się, że to co w nas nieprzepracowane, wraca bez względu na to, gdzie jesteśmy.

Dużo pracuję z wewnętrznym dzieckiem. Każdy proces zaczynam od wewnętrznego dziecka. Dlatego bardzo zwróciłam uwagę na to to co napisałaś w swojej książce o głosach w głowie, które słyszysz. Głos Leosia, bo każdy z nas ma te głosy w sobie.  Nasze dzieci mają te głosy. W ramach dorastania, te głosy w nas zmienia się na siłę, poprzez narzucanie różnych rzeczy, tłumienie, konieczność dopasowywania się. Dzieci mają w sobie ten naturalny głos , czysty, to głos intuicji. Jak Ty to rozpoznajesz, jak to robisz?

U.D.: To jesteśmy prawdziwi „my.” Obserwuję proces myślenia, reakcje na pewne rzeczy. Czy to, się zdarzyło już kiedyś, czy ktoś, mnie nastawił w ten sposób? Jak ja czuję, gdy przyjechałam do Stanów, to moje myślenie było przede wszystkim ukierunkowane na: „to wypada, nie wypada.” To już nie jest dziecko, dziecko robi to, na co ma ochotę. Ja wchodzę na scenę i jestem dzieckiem. Skaczę, ruszam się i to jest szok. Pokazuję innym, że można być dzieckiem. Dzieckiem jesteśmy my, bez żadnego skrępowania. Być dzieckiem to znaczy żyć, spełniać swoje marzenia, patrzeć na świat, cały czas się uczyć. Jak byłam z Urbaniakiem, w ogóle nie czytałam, teraz czytam 5 książek na raz. Patrzę i myślę, jeszcze tego nie czytałam, jak Ci ludzie świetnie piszą. Może w tym okresie mojego życia mam się tym zachwycić? Może w tamtym okresie nie czytałam, bo nie miałabym z kim o tym porozmawiać. Teraz z Bogusiem czytamy, dyskutujemy. Mamy dużo z dzieci, szalejemy, wygłupiamy się. To jest piękne. Myślę, że esencją szczęśliwego życia jest patrzenie na świat jak dziecko, bez ograniczeń, zachowywać się jak dziecko. W ramach, ale bez ograniczeń, bez uwarunkowań i jak będziemy czuli to dziecko całe życie, to nawet jak będziemy mieli 110 lat, będziemy szczęśliwi. To dziecko w nas, to czystość, to niezwykła reakcja na piękno, na ludzi, na świat przyrody. Dzieci widzą wszystko, są w 100 % tu i teraz. Mają intuicję, potrafią zająć się czymś bardzo uważnie np. klockami, kombinować układanie. Mogą nie jeść, tylko układają.

M.W.:  Ula, ostatnie pytanie dla mam, które wychodzą z domu i mają wyrzuty sumienia, bo wciąż u nas pokutuje mit Matki Polki. Ty masz ze swoimi córkami super kontakt, czy one nie miały Ci za złe, że dużo wyjeżdżałaś?

U.D.: Rozmawiałam z Kasią, o tym, czy nie ma do mnie żalu o to, że byłam zakochana w Kosińskim, wyjeżdżałam, a ona mi powiedziała: „Mama, Ty nie byłabyś kobietą, którą jesteś teraz, gdybyś poświęciła nam całe swoje życie”. Musisz walczyć o siebie, musisz mieć swoją wyspę, na której się spełniasz, bo inaczej na starość, będziesz zgredem, który narzeka. Dzieci są już później dorosłe i samodzielne, mają swoje rodziny.

Rodzicielstwo przygotowuje człowieka do tego, żeby potem rozkwitał i żeby dawał dalej. Rodzicielstwo uczy dawać dzieciom, ale musisz zachować też swoją część, bardzo ważną. Nie żyć kapitałem, tylko odsetkami. Kapitał zachować dla siebie, bo jeżeli poświęcisz go dla dzieci, to potem jak zostaniesz sama, to już nic Cię więcej nie czeka. Chodzi o to, że jak one wyfruną z domu, to będziesz mogła też dostawać, a nie tylko dawać i będziesz wtedy mogła to docenić, co dostajesz.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *